maja 25, 2021

Zakładanie OGRODU PERMAKULTUROWEGO / PODNIESIONE GRZĄDKI na glebach piaszczystych kl IV - metodą prób i błędów.

 






Przygodę z permakulturą rozpoczęłam jakieś 10 lat temu kursem projektowania permakulturowego, na którym narysowałam sobie piękny projekt mojego siedliska według założeń i wytycznych teoretycznych. W rzeczywistości, kiedy sześć lat temu zaczęłam działać na mojej ziemi, trudno było wszystko od razu  wprowadzić w życie ze względu na konieczność dużego nakładu pracy fizycznej jak i potrzebnych narzędzi, a nawet maszyn. 
Zaczęłam więc tworzyć mój ogród krok po kroku w myśl podstawowej zasady permakulturowej - minimum odpadów i maximum własnych lokalnych zasobów.  Zaznaczę też, że nie mam i nie planuję mieć, żadnych zwierzą gospodarczych, co wyklucza wprowadzenie niektórych procesów polecanych w permakulturze.

Gdy zakupiłam ziemię, obejrzałam teren i przestudiowałam mapę, uznałam, za najlepsze miejsce na przydomowy ogródek, dosyć zaciszny zakątek w dole mojego siedliska, wcinający się w las i ograniczony z jednej strony rzeczką. Wybrałam go z trzech powodów: 
1. bliskość strumienia zapewnia źródło wody do podlewania, 
2. ściana drzew z trzech stron powinna chronić przed wiatrami, 
3. otwarta ściana jest południowa, więc nie powinno brakować słońca.

Samo podłoże to 5-10 cm bardzo przepuszczającego humusu piaszczystego porośniętego perzem i jeżynami, a pod spodem czysty piach lub kamienie. Ze względu na to wybrałam podniesione grządki, a tam gdzie posadziłam drzewa kopałam najpierw duże doły, które przygotowałam podobną mieszanką warstwową jak na podniesionych grządkach.
Pełna zapału w pierwszym roku po oczyszczeniu terenu z dziko rosnących chaszczy wyznaczyłam sześć grządek-wałów o szerokości mniej więcej 1,2-1,5m i zrobiłam na nich przekładaniec zaczynając od kartonów, gałęzi i materiału z wycinki tych właśnie chaszczy i krzaków, na to położyłam ściągnięty z placu budowy humus, skoszoną trawę, słomę, trochę obornika pozyskanego na wsi i przysypałam warstwą ziemi lokalnej z dodatkiem bardziej czarnej znad rzeczki ze zbutwiałymi liśćmi.  To wszystko zostało dobrze podlane i zaściółkowane słomo-sianem. 


W drugim roku te grządki obsadziłam i obsiałam współtowarzyszącymi warzywami i kwiatami, co dało dobre plony , ale okazało się, że: 
1. perz i jeżyny nie dają za wygraną i mimo ściółkowania, trzeba pielić, 
2. wały się rozjeżdżają na boki  (zrobiłam więc płotki plecione z gałęzi  brzozy pozostałych po wycince w sąsiednim lesie), 
3. woda po nich spływa, wsiąka i pomimo ściółkowania szybko wysycha i wymaga częstego podlewania, ( niestety układ grządek nie był praktyczny dla ułożenia linia do grawitacyjnego podlewania kropelkowego) 
4. nornice i inne gryzonie zasmakowały w moich warzywach korzeniowych i  bardzo dobrze się czyją w tunelach między gałęziami najniższej warstwy grządek, 
5. ziemia mocno weszła między gałęzie i należałoby powtórzyć jeszcze raz takie warstwowanie jak w pierwszym roku, a ziemi nie ma skąd wziąć. Dodałam więc jesienią tylko warstwę ściółkową suchą, zieloną i obornik. 
6. wiatr wdziera się od południa, a chłód ciągnie od rzeki, jest to więc miejsce gdzie osiadają najbardziej wiosenne i jesienne przymrozki, a szczególnie groźne dla roślin są te pojedyncze dni przymrozków kiedy ogólnie pogoda w ciągu dnia jest ciepła.

Po kolejnych dwóch sezonach ograniczniki z gałęzi brzozy się rozpadły, grządki jeszcze bardziej się zapadły i poszerzyły, a ja bogatsza o doświadczenia postanowiłam przenieść ogród w górę działki, za dom, co wcześniej nie wydawało mi się najlepszym miejscem.

Nowe miejsce na podniesionej skarpie na górce za domem jest osłonięte drzewami od północy, wschodu i częściowo samosiejkami od południa. 
Od zachodu stoi w obniżeniu dom kopułowy,  co powoduje, że częściowo osłania od wiatru, ale nie zasłania słońca. Zaobserwowałam też, że jest tu dalej od rzeki, wcześniej docierają tu promienie słońca, poranki są cieplejsze, a do podlewania mam wodę z przydomowego zbiornika na deszczówkę.

Tym razem wyznaczyłam 6 grządek 1,2m na 5m w dwóch rzędach równoległych w taki sposób żeby można było postawić zbiornik na wyższym końcu i puścić grawitacyjnie dwie linie koperkowe. Wały zamieniłam na skrzynię, które zbił mi przyjaciel z desek, które zostały z budowy. 





Skrzynie, które wypełniłam znowu od początku warstwami zaczynając tradycyjnie od kartonów, gałęzi i spróchniałego drewna, już miałam trochę własnego kompostu, starą siano-słomę zdobytą z czyszczenia stodoły u sąsiadów, nieco przerobionego końskiego obornika, no i wreszcie ziemię. Tym razem postanowiłam zakupić ziemię , co prawda nie ogrodniczą, ale zakupiłam dwie wywrotki ziemi od właściciela okolicznych stawów, takiej no dosyć ciemnej, dużo bardziej tłustej niż moja rodzima. 

W ten sposób stworzyłam od nowa grządki, które w tym roku właściwie na świeżo obsiałam, obsadziłam i będę obserwować, co w tym roku mi na nich wyrośnie….

Moim zdaniem najważniejsza jest obserwacja, odpowiednia reakcja i ciągłe wprowadzanie zmian wynikających z nabytych doświadczeń. Warto się uczyć na błędach i nie zniechęcać. 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz